Siadam rano do komputera i zaczynam pracę. Kilka maili na dzień dobry a wśród wiadomość, że ranne ptaszki jedzą tłuste robaki. Taka informacja z rana.
Co to są idiomy
Z początku popełniałam chyba jeden z podstawowych błędów każdego emigranta – wszystko tłumaczyłam sobie na polski. Niby na co dzień to działa, ale wystarczy, że ktoś rzuci jakąś anegdotką, przysłowiem albo idiomem i już biedny emigrant ma zamieszanie w głowie. Co to jest idiom – zgodnie z definicją Słownika Języka Polskiego: „idiom- wyraz, zwrot, wyrażenie właściwe danemu językowi, nie dające się dosłownie przetłumaczyć na inny język; idiomatyzm; idiomat”. Amerykanie używają na co dzień całej masy idiomów. My, Polacy tak samo, tylko się nad tym nie zastanawiamy. Pamiętam, jak miałam kiedyś okazję rozmawiać z chłopakiem z Ukrainy i tak temat przeszedł na wspólnego znajomego, który pojawił się na horyzoncie. Na to ja ucieszona, mówię mu, że o wilku mowa i pokazuje na Pawła. A mój rozmówca robi oczy jak 5 zł i oświadcza mi, że nie ma pojęcia o co mi chodzi. No tak, bo moje zdanie nie miało żadnego logicznego sensu i nijak pasowało nie do naszej dyskusji. My tu gadu-gadu o pracy, a ja nagle wyskakuję z wilkami. Przypominałam sobie tą sytuację kilka lat później, gdy w sklepie powiedziano mi, że sukienka, która mi nie podoba kosztuje ramię i nogę („Costs an arm and a leg”). Nie miałam ochoty tracić żadnej części ciała za kawałek materiału to sobie darowałam te zakupy.
Jak nauczyć się idiomów
Po pierwszych zderzeniach z idiomami, podeszłam do tematu ambitnie. Wydrukowałam najpopularniejsze i postanowiłam, że tak jak w szkole, będę się ich uczyć na pamięć. Tak po prostu, po studencku zakuwać. A co! To przecież „a piece of cake” (superłatwe). Nie będzie mi nikt w głowie mieszał. I jak szybko jak zaczęłam je wkuwać, tak szybko skończyłam. Nudne to było jak flaki z olejem (!) i nie miało większego sensu. Darowałam sobie taką zabawę. Stwierdziłam, że pójdę na żywioł(!) i nauczę się tak, jak uczą się dzieci – słuchając co, kto i w jakich sytuacjach mówi i powtarzając. I to jedyna metoda, która u mnie sprawdziła się co do tych nielogicznych powiedzonek. Z biegiem czasu, po prostu się z nimi osłuchujesz, jesteś świadkiem sytuacji, w których się ich używa, najlepszych zastosowań, a z czasem sam zaczynasz je powtarzać i wykorzystywać.
Porównywać czy nie?
W codziennym życiu, rozmowach w pracy i z sąsiadami, co chwila padają jakieś na pozór bzdurne stwierdzenia, zupełnie od czapy. Niektóre to dosłowne tłumaczenia, jak np. “it takes two to tango” (do tanga trzeba dwojga), “that ship has sailed” (ten statek odpłynął), “better late than never” (lepiej późno niż wcale) czy “time is money” (czas to pieniądz). Inne można porównać, z naszymi, bo mają takie samo znaczenie: “piece of cake” to tyle co nasza swojska „bułka z masłem”, jeśli ktoś “eats like a horse” to jest po prostu “głodny jak wilk”, “bad apple” to taka nasza “czarna owca”, a położenie “between a rock and a hard place”, można odnieś do naszego “między młotem a kowadłem”, chociaż tłumaczenie mówi co innego. Jest też cała grupa idiomów, których nie da się odnieść do naszych. Np. “to buy a lemon” znaczy tyle co nieudany zakup. Jeśli ktoś mówi Ci, że widujecie się “once in a blue moon”, to po prostu zdecydowanie za rzadko.
Wracając do idiomów w pracy
Właśnie kolega napisał, że nie może dzisiaj pracować, bo jest „under the weater” czyli źle się czuje i trzeba żeby ktoś zastąpił go na spotkaniu. Ale nie ma się co martwić, bo to żadna “rocker science” i wystarczy ”go with the flow” i będzie dobrze. No i miał rację. Co prawda przeszliśmy “the extra mile,” żeby ze wszystkim się wyrobić, ale w takich sytuacjach, “time flies” i dzień zleciał szybko. Możemy “call it a day” (skończyć pracę). Potem już pozostaje tylko mały “chill out” (relax), można “grab something to eat” (coś przegryźć) i „hit the sack” (pójść spać).
A jak Tobie mija dzień?