Przyjeżdżając do USA wyobrażałam sobie, że kobiety na co dzień wyglądają tak dobrze jak te panie z filmów. Albo co najmniej tak jak Polki. No nie.
Wolna Amerykanka. Chodź sobie jak chcesz. Chyba, że pracujesz w biznesie i masz w firmie jakieś koszulowe normy. Poza tym, tak na co dzień, to można pozbyć się tu kompleksów.
Niedziela Wielkanocna. Pierwsze moje święta w Stanach, Jesteśmy u rodziny. Okna z salonu wychodzą centralnie na kościół po drugiej stronie ulicy. W pewnym momencie wujek wyglada zza firanki i głośno komentuje: “ O takie duże święto, a ludzie w spodenkach i japonkach. Przecież nawet jeszcze ciepła nie ma”. I faktycznie. Aż poczułam jak mi się zimno zrobiło:D Jedynie starsze osoby uroczyście ubrane. Kwestia tego ze mają więcej czasu, czy wychowani w innych realiach? Nie wiem.
Pewnie nie raz spotykasz się ze zdjęciami osób w dziwacznych stylizacjach, pochodzące prosto z amerykańskich supermarketów. I ludzie naprawdę tak tu się ubierają. Piżama w sklepie nikogo nie dziwi, ale jest też bardziej kolorowo. Ostatnio spotkałam panią przebraną za kota. W południe. Miedzy proszkiem do prania a odplamiaczem. Wątpię, że wpadła po szybkie zakupy (typu woda), w drodze na bal przebierańców. Bo był marzec. Wtorek, godzina 11.
Inna sytuacja. Byliśmy w górach, a kolega wracał do pracy na Manhattanie. W dresie i bluzie. A mi przed oczami stanęły te wszystkie influencerki wystylizowane za ciężkie tysiące i udające, że znienacka i od niechcenia ktoś robi im fotkę na ulicach Nowego Jorku. I to właśnie one kojarzą mi się z przebierańcami, a nie ludzie na co dzień. Dlatego, że tyle mają wspólnego z rzeczywistością co ja z lotami na księżyc.
Kolega z telewizyjnego środowiska mówi, że większości dziennikarzy nie poznałbyś na ulicy. Rano do studia przychodzą w dresach, bez makeupu ale za to 3 godziny przed nagraniem. I dzieje się magia. Warstwy kosmetyków, wystylizowane włosy, dobrane sukienki. I w rezultacie wyglądają jak milion dolarów. A ty potem rozglądasz się na ulicy i ani widu ani słychu tej ładnej pani z telewizji. Tylko wiewiórki gonią się po trawie.
Czy to styl życia, słynna swoboda wyrażania siebie, amerykański luz? Czy wygoda i wychowanie? Pewnie wszystko po trochu.
Ja tu nie jestem, by mówić czy to dobrze czy nie. Lepiej nie oceniać innych, żeby mnie tez nie oceniali. Rób jak chcesz i dbaj o swoje samopoczucie i dobrą samoocenę. Jednak zawsze powtarzam, internet, tv, filmy- to nie jest prawdziwe życie. I nie oczekuj obrazków z ekranu w codziennej amerykańskiej rzeczywistości.
A może nam Polakom, przydałoby się więcej takiego luzu?
6 komentarzy
O tak, Polakom przydałoby się troszkę więcej luzu. To jedna z nielicznych rzeczy jakich mi Tu brakuje.
Mnie zawsze dziwi, ilekroć moja Żona (najwspanialsza na świecie!) musi się przebrać do wyjścia do sklepu, bo w rajstopach „poszło oczko”. Albo gdy ktoś komentuje czyjeś „dziwne” ubranie. Hmm… niech chodzi jak chce. Przynajmniej, póki nie ma w tym niczego nieprzyzwoitego. „Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Bo takim sądem, jakim sądzicie, i was osądzą; i taką miarą, jaką wy mierzycie, wam odmierzą.”. Czyli warto odmierzać innym tłustą i bogatą miarą! Ale bogatą w komplementy;-)
Dokładnie 🙂
Mieszkam z powrotem w Warszawie (po 20 latach w USA) i powiem szczerze, że kobiety są o wiele bardziej wyluzowane niż 30 lat temu. Nikogo nie dziwi strój, ludzie zupełnie nie komentują, nawet moi rodzice się prawie oduczyli. Młodzież jest bardzo na luzie, ja sama wychodzę do sklepu bez makijażu , co kiedyś było nie do pomyślenia. A w Stanach ten luz jest też obosieczny bo jeśli ubierzesz się ładniej np sukienka zamiast jeansów czy sweatpants to sa zdziwione spojrzenia i komentarze. Pamiętam jak jedna matka na imprezie dla dzieci obejrzała mnie od góry do dołu (była zima, miałam sna sobie spódnice w pepitkę i sweterek), zaczęła przepytywać czym się zajmuję (byłam studentką) i skomentowała głośno: „no skoro nie pracujesz to po co się tak stroisz?”. Moja teściowa z kolei miała bardzo wyraźne, purytańskie poglądy na temat makijażu i farbowania włosów a bieliznę z Victoria Secret określała jako „professional expenses” (jeśli tylko zobaczyła, że mam w domu katalog z VS) LOL. Czyli z jednej skrajności w drugą. Moim największym szokiem jednak był widok pracownic korporacji na Manhattanie zasuwajacych do pracy w power suit ( początek lat 90.) i bardzo białych, ogromnie niezgrabnych sneakersach (pumps były trzymane w pracy w biurku, jak w Working Girl z Melanie Griffith;).
Warszawa pewnie rządzi się innymi prawami, niż mniejsze miasta i miasteczka, w których w Polsce bywam 🙂
Co zdecydowało o Waszym powrocie do Polski?Dlaczego osiedliliście się w stolicy? Jesteście z tego miasta, czy chodziło raczej o możliwości pracy/edukacji?
Jestem z Warszawy i cała moja rodzina i przyjaciele tu mieszkają, więc powrót był na stare śmiecie tylko na lepszych warunkach. Co zadecydowało? Złożyło się wiele czynników ale chyba najbardziej ogromna tęsknota i brak bliskich przyjaciół, rodzina daleko. Miałam wrażenie, że życie spędzam na pracy i nic oprócz zmęczenia i nagromadzonej fury rzeczy z tego nie mam. Brakowało mi podróży po Europie, wolnego czasu, przyjaciół. Nie chciałam tam się zestarzeć.
Do tego myślę, że USA zmienia się w kraj 3 świata, z ogromnym rozwarstwieniem na biednych i bardzo bogatych. Brak zabezpieczeń socjalnych i ogromne koszty wykształcenia też zaważyły (syn poszedł w Warszawie do państwowej średniej szkoły muzycznej a potem na studia na państwowej Akademii Muzycznej w Warszawie- 5 studentów na jego roku na licencjacie, potem na magisterkę do New York University – koszty czesnego w USA owszem, ogromne ale tylko z 2 lat a nie 4 lata college+2 graduate school). Oboje z mężem lubimy chodzić do muzeum, na koncerty, zwiedzać nowe miejsca. Ameryka ( z wyjątkiem paru miejsc) tak naprawdę jest nudna. Oczywiście to tylko moje zdanie. W Polsce na pewno będziemy mieć mieszkanie ale planujemy też dom gdzieś poza krajem, najpewniej we Francji bo oboje znamy język i mieszkaliśmy/studiowaliśmy w Paryżu, więc jest sentyment. Tak naprawdę w życiu masz wybór: albo stawiasz na karierę i wszystko temu podporządkujesz, także miejsce zamieszkania, albo idziesz za głosem serca i mieszkasz gdzie chcesz, dostosowując do tego pracę. To jest świadomy wybór.
Mam takie same doświadczenie/porównanie z Nową Zelandią. Tu nawet do pracy nikt nie nosi tzw. business attire, czyli koszuli, garnituru itp. No chyba, że prezes jakiegoś banku albo prawnicy. Kiedyś w pracy próbowali zaszczepić taką 'zabawę’ business Friday czy coś takiego, że wtedy ludzie mieli się przebierać w takie bardziej formal ubranie. Ale jakoś się nie przyjęło. Jak się zdarzy, że ktoś w firmie w nocy pracował to normalnie w piżamie przychodził. A na ulicy to wiadomo jeszcze gorzej. Ludzie w dresach głównie. Powiem szczerze, że mi to odpowiada bo lubię sam założyć byle co i o tym nie myśleć. Ale jak przyjeżdżam do Polski to jestem wręcz oczarowany dziewczynami na ulicy. Wyglądają dla mnie jak z jakiegoś magazynu mody. Pięknie umalowane (nie za dużo i nie za mało, albo w ogole jesli nie potrzebują) i ubrane. Jakbym się do jakiegoś stylizowanego filmu przeniósł. Oczywiście mówię o lecie. Mój mózg już się przestawił widocznie.