Za każdym razem, gdy jestem w Polsce, pada magiczne pytanie. Słyszy je każdy emigrant. Ale nie każdy zna na nie odpowiedź.
Kiedy wracasz do Polski? Planujesz wrócić?
Pośród czytelników tego bloga jest wielu emigrantów. Ty też do nich należysz? Gdzie mieszkasz? W Europie? A może jeszcze dalej? Ile razy już Ci zadawano to pytanie? Co odpowiadasz?
A może jesteś po tej drugiej stronie? Może to Ty pytasz? Brata, siostrę, córkę, syna, kuzyna, przyjaciela, znajomego albo sąsiada. Na pewno masz w rodzinie imigrantów. Na pewno to pytanie przewinęło Ci się przez myśl, kiedy się spotkaliście. Jaka była odpowiedź?
Rozumiem, że taka ciekawość jest naturalna. Każdy przecież ma jakieś plany. Wyobraża sobie swoje życie za 5, 10 czy 15 lat. Ja też, tylko te wyobrażenia koncentrują się bardziej na ludziach niż na miejscu. Wiem, że za kilka lat chciałabym być w otoczeniu, które da mi i moim dzieciom szanse na rozwój, realizację swoich pasji i ciepły kąt bez obaw o zabezpieczenie najważniejszych potrzeb. A gdzie to będzie? Czy tutaj, gdzie mieszkam teraz? Czy w innym stanie? Czy poza USA? Czy w Polsce? Nie wiem. Nie planuję. Życie pokaże. Nie zamykam sobie żadnych drzwi, nie palę mostów. Chcę mieć wybór.
Życie na emigracji nauczyło mnie, żeby nie wiązać się z tym co materialne. Jestem w Stanach już 8 lat, kilkakrotnie zmieniałam mieszkanie, pracę, przeprowadzałam się z miejsca do miejsca. Tak, kupiliśmy dom, ale to zawsze można sprzedać, wyprowadzić się do innego albo w ogóle zmienić tryb życia na bardziej mobilny. To tylko budynek, ściany, rzeczy i przedmioty. Historia to ja, ludzie i wspomnienia.
Patrzę na moich znajomych stawiających w Polsce domy, w których planują zostać na lata. Projektowane i oparte na solidnych fundamentach. Dosłownie i w przenośni. Przemyślane rozwiązania, dopracowane wnętrza. Pięknie to wygląda. Podziwiam Was za czas i poświęcenia, bo wiem, że o budowie domu to książkę można pisać. Cieszę się Waszym szczęściem, kiedy udaje się Wam wprowadzić w swoje wymarzone cztery ściany. Z serca gratuluję. Ale ja tak nie potrafię. Nie teraz, nie na tym etapie. Nie umiałabym określić się: “tak w tym miejscu chcę postawić dom, tutaj będę mieszkać przez najbliższe lata i to będzie moje miejsce”. Przynajmniej nie teraz. Może jeszcze do tego nie dorosłam. Może jeszcze trochę mnie po tym wielkim świecie nosi. Oczywiście, mam rodzinę i potrzebuję trochę stabilizacji. Musimy mieć gdzie mieszkać i za co żyć. Dobrze mi tu, gdzie jestem i dlatego tu jestem, ale nie wiem na ile zostanę. Tyle jeszcze chciałabym zobaczyć i doświadczyć. Nie jestem zdecydowana, gdzie chcę się widzieć za kilka lat. Czas i możliwości zweryfikują wszystko.
Czy wrócę do Polski? Nie wiem. Może tak. Kiedy? Nie mam pojęcia. Najprędzej to na wakacje.
A czy Ty masz swoje wymarzone miejsce na ziemi? Gdzie? W rodzinnych stronach? W Polsce czy za granicą?
14 komentarzy
Ciekawy wpis:-). Ja z kolei mam dokładnie odwrotnie. Totalnie w 100% wiem gdzie chcę mieszkać – tu gdzie jestem, w Łodzi, w Polsce:-). W innym miejscu (domu), ale na to przyjdzie czas. Natomiast wiem, czuję to dogłębnie, że chcę tu przeżyć całe swoje życie (poza oczywiście epizodami w innych miejscach na Ziemi). Wiem też co chcę tu zmienić, zbudować, zrobić. I uwielbiam to życie z konkretną perspektywą do której zmierzam.
Tak dobrze, że się tak różnimy! Różnorodność jest piękna:-)
Heh Marek, ja tez kocham to miasto Łódź ❤️ niestety nie widząc perspektyw we własnym kraju w 2019 zdecydowałam się wyjechać 🙁 i tak leci mi czwarty rok w Niemczech. Pozytywy są takie ze przynajmniej raz do roku zjeżdżam do Łodzi ( mojego rodzinnego miasta, gdzie się urodziłam). Myśle tez, ze któregoś pięknego dnia wrócę. Niemniej jednak jeszcze chce trochę posmakować życia za granicą i korzystać z możliwości jakie daje nam emigracja. Pozdrawiam Łodzianina !
Podziwiam Rodaków, którzy mają siłę pływać w tym biurokratycznym, socjalistycznym, polskim kisielu.
Nawet na emeryturę boję się wracać do ojczyzny. Chyba, że premierem zostanie Sławomir Mentzen 🙂
Pozdrawiam
Uwielbiam to pytanie! Mieszkamy w Stanach od 4 lat i przez ten okres średnio raz w roku odwiedzaliśmy rodzinne strony. Drzwi do Ameryki otworzyła nam praca, ale tak prawdę mówiąc wyjechaliśmy z ciekawości jak tam jest i czy damy rade. Początkowo z zamiarem roku, góra dwóch lat. Jak widać plan ten zmienił swoje początkowe założenia i ciągle tu jesteśmy. Kupiliśmy dom, zaadoptowaliśmy kota i tu urodziła się nasza córka. Raz nam jest dobrze, raz kompletnie źle i tęsknimy za rodzinnymi stronami – czyli życie jak każde inne. 😀 Jednak za każdym razem jak jesteśmy w Polsce dosłownie Wszyscy zadają nam to pytanie. Zauważyliśmy jednak, że tak mniej więcej rok temu zmieniło ono formę i brzmi: “Wy to już pewnie nie wrócicie, nie?” 😀
Nie będę ukrywać, że od momentu, kiedy pojawiła się na świecie córka pytanie to zaczęło pojawiać się też częściej u nas w domu. Jednak ciągle zostaje bez odpowiedzi. Co jest trudne do zrozumienia dla przeciętnego Polaka, bo tak jak wspomniałaś w Polsce buduje się domy na lata, życie jest jakieś bardziej powiedziałabym zaplanowane. Natomiast kiedy rozmawiam na ten temat z ludźmi w Stanach, nikt nie jest specjalnie zdziwiony. Często nawet słyszę, że jeśli dziś nie znam odpowiedzi, może przyjdzie ona za jakiś czas. Myślę, że ta postawa jest związana z tym, że emigracja tu jest tzw. ‘chlebem powszednim’. Każdy miał z nią jakiś bliższy czy dalszy kontakt, dlatego rozumie zarówno pozytywne jak i negatywne strony.
Gdzie będziemy za kilka, kilkanaście lat? Miejmy nadzieje że tam, gdzie nasza rodzina będzie uśmiechnięta:)
Pozdrawiam serdecznie!
Sabina, dziękuję Ci za Twój komentarz. Jedziemy na tym samym wózku. A gdzie w USA mieszkasz?
Michigan, okolice Detroit:)
Nie byłam, ale teraz pewnie macie przyjemną pogodę, a u nas upały nie dają żyć 😀
Prawdę mówiąc nie rozumiem ludzi, którzy wyjeżdżają na stałe za granicę. Jest się tam zawsze u kogoś, z dala od rodziny i korzeni. Jaki z tego zysk, że buduje się pomyślność innego kraju? Za komuny mógłbym to zrozumieć, ale teraz? Ślepa uliczka.
Nie ma jednej odpowiedzi dlaczego. W wielu przypadkach nie chodzi tylko o względy ekonomiczne, ale pewnie o zwyczajną ciekawość świata. Za komuny był zamknięty, a teraz można korzystać z faktu, że się otworzył.
Ja wyjechałam do Stanów jeszcze za komuny i po 20 latach wróciłam bo nie samym chlebem żyję a duży dom i dwa samochody po jakimś czasie przestały wystarczać. Tak jak i ciągła praca (w USA żyje się by pracować i zarabiać, w Europie pracuje się by żyć), brak czasu na podróże i przyjemności, oddalenie i wyobcowanie. Wszyscy polscy przyjaciele podróżowali po Europie za śmieszne pieniądze a my w kieracie byle tylko kupić więcej. Jak córka poleciała na studia do Londynu powiedziałam dosyć, chcę jeszcze zakosztować życia, syn niech pozna Polskę i jesteśmy z powrotem w Warszawie, jakże odmienionej. Jasne, wszędzie są problemy, dzieci po jakimś czasie wróciły do Stanów na dalsze studia ale są juz dorosłe i mają opcję mieszkania i pracy w Europie..no chyba, że nas z tej Europy wyprowadzą nasi politycy. W przyszłości planujemy kupić dom wakacyjny we Francji lub Grecji i tam spędzać część roku. Nie mogę się doczekać, nie cierpię siedzieć za długo w jednym miejscu. Każda zmiana odświeża mnie psychicznie i odmładza, napędza do działania. Dom „docelowy” to kamień u szyi IMHO. Domy kupiliśmy i sprzedalismy bez cienia żalu, będzie tez czas na nowe. Do Stanów tylko na wakacje, to cudowny kraj na wakacje, rodzina męża ma domy letnie w górach i nad oceanem, gdzie uwielbiam spędzać czas. Powrót wykluczam, no chyba że z powodu katastrofy dziejowej.
Mieszkam w Nowej Zelandii ale powiem szczerze, że najbardziej chciałbym mieszkać chyba w Polsce i chyba nawet w swojej małej rodzinnej mieścinie. Żeby choćby być bliżej rodziny i miejsc, które znam i lubię. Ale z drugiej strony mógłbym tam mieszkać pewniei tylko w przypadku pracy zdalnej a do tego nie mam tam już prawie nikogo ze starych znajomych bo wszyscy są w większych miastach. Warszawa byłaby jakimś kompromisem. Poza tym lubię to miasto.
Tak jak Ty dostaję te pytanie dość często. 2/3 razy nawet byłem bardzo bliski przenosin do Polski w ostatnich latach ale zawsze coś (lub ktoś) stanęło na drodze i popsuło plany np. covid. To jest ciężkie pytanie dla kogoś kto jest za granicą wiele lat. Bo trzeba brać pod uwagę dużo rzeczy. Np. jak się zagraniczny partner/partnerka odnajdą w polskiej rzeczywistości bez znajomości języka, czy w związku z brakiem doświadczenia zawodowego w kraju w ogóle da radę znaleźć dobrą pracę, do tego polityka, wojny. Do tego praca i pasje swoje i partnera mogą ciągnąć decyzję w jedną lub drugą stronę. I czy jeszcze zna się ten kraj tak dobrze jak się znało przyjeżdżając tylko na wakacje? Do tego przeprowadzka z tak daleka jest dużą i kosztowną operacją i jest świadomość, że jak coś nie wyjdzie to drogi powrotnej już nie będzie.
Aczkolwiek z moją obecną partnerką zgadzamy się w jednym. Kiedy przyjdzie czas na dziecko to uciekamy z NZ (prawdopodobnie do Polski) bo wsparcie dla rodzin jest praktycznie zerowe a edukacja licealna jest na poziomie pierwszej klasy polskiej podstawówki. Myśląc tu o dziecku to od razu dreszcz nas przeszywa…
A ile lat jesteś za granicą? Znam parę, Polka + Anglik, którzy kilka lat temu przeprowadzili się do Polski. On nie ma problemu z dogadaniem się po angielsku, ponieważ mieszkają w Krakowie. Myślę, że jedynym realnym rozwiązaniem jest w takim przypadku przeprowadzka do większego miasta. Wtedy z samym angielskim można pracować i funkcjonować.
Ogólnie za granicą jestem już prawie 10 lat. Ostatnie prawie 8 w NZ. Z dogadaniem ogólnie się nie martwię ale prowadzić życie to trochę więcej niż tylko się dogadać jak na wakacjach. Chodzi o codzienne funkcjonowanie. W tym np. pójście do urzędu, lekarza (akurat w tych dwóch sprawach które ledwo sam ogarniam w naszym kraju to i ja byłbym zestrowany mimo że z Polski) i tego typu sprawy. Poza tym przynajmniej ze wstępnego rozeznania opcje pracy są ograniczone jak ktoś nie zna polskiego. Wiem, że ogólnie jest praca dla ludzi nawet tylko z angielskim ale jeśli się ograniczy nawet do powiedzmy Warszawy to w większości są to prace gdzie moja partnerka nie ma doświadczenia żadnego albo takie prace, które nie za bardzo jej pasują. A jak się przeprowadzać to raczej nie po to żeby się męczyć 40h tygodniowo też. Myśleliśmy, że może nawet na początek spróbowała by coś na zasadzie part-time czy casual ale trochę nas zszokowało, że takich opcji to w ogóle totalnie prawie nie ma dla ludzi nie znających polskiego. Oczywiście to taki pobieżny research ale nie napawał nas optymizmem. Teraz raczej myślimy o kursach polskiego zanim zaczniemy rozważać przeprowadzkę.
Jeżeli Polsce uda się przejść bezpiecznie przez obecne zawieruchy to bedzie to kraj o którym nawet nie marzyliśmy. Już teraz jest bardzo dobrze i żyjąc w czasach komuny nigdy bym nie przypuszczał, że dożyję takich czasów. Od paru lat spotykam ludzi którzy wrócili z emigracji. I są to dobrze wykształceni ludzie, często ze studiami zagranicznymi. Dla mnie jest to dziwne że wyjechali z UK lub Irlandii, oni zaś mówią że nie żałują swojej decyzji. Polska bardzo zaskakuje, pozytywnie oczywiście. W tym również obcokrajowców którzy przyjeżdżają do nas pracować. Bo jest względnie tanio, podatki, ZUSy nie są wcale takie wysokie jak to się powszechnie sądzi, a przede wszystkim jest bezpiecznie. Narazie udało nam się obronić przed niechcianymi emigrantami i jest szansa że tak zostanie. Ja sam prawdopodobnie zdecydowałbym się na emigrację gdybym był młodszy. Bo lżej się pracuje i perspektywy dobre. Nie jest też prawdą że Zachód to ateizm, LGBT itd. NAwet jeśli odbywają się jakieś manifestacje LGBT to nie są on tak agresywne jak w Warszawie, chodzi po prostu ileś tam dziwolągów i wielokrotnie więcej ciekawskich. Życie religijne też potrafi zaskoczyć. Ja tak miałem ostatnio, w niemieckim kościele gdzie do komunii przystąpili chyba wszyscy obecni. Czegoś takiego w Polsce nie widziałem. Ze złych rzerzy w Polsce mogę wymienić cwaniactwo. To, że ktoś się wpycha przed ciebie w kolejce, to, że dobry kolega w pracy przypisuje sobie twoje zasługi, albo, ze szefowa utrudnia ci robotę żeby pokazać swoje zaangażowanie i udowodnić, że jest niezastąpiona. Tym nie mniej gdybym na nowo mial decydować pakowałbym się i wyjeżdżał do Kanady, Szkocji, USA albo Irlandii. Nigdy się nie bałem wyzwań, zawsze traktowałem je jako szansę nie ryzyko. I jak narazie wygrywam przy takim podejściu, a jak są jakieś potknięcia po drodze to zawsze idzie to skorygować.